Reklama

Co łączy biznes i świat sportu? Rozmowa z Jakubem B. Bączkiem, trenerem mentalnym.

To, co łączy sportowców z różnych dyscyplin, to fakt, że są inspiracją dla swoich fanów. Amatorzy sportu podziwiają sportowców nie tylko za determinację, czy sprawczość, ale też za odwagę oraz siłę psychiczną. Jak się okazuje, nic nie przychodzi samo i z reguły za dobrostanem psychicznym sportowca będzie stał sztab specjalistów z trenerem mentalnym na czele. Reprezentant tego zawodu, Jakub B.Bączek, opowie o tym, jak mechanizmy praktykowane w sporcie znalazły swoją niszę w biznesie. 

Jakub B. Bączek - co łączy świat sportu i biznesu?

Co w praktyce oznacza dość enigmatyczne określenie trener mentalny? Czy jest to synonim coacha?

Trener mentalny to nie coach. Jedyne co łączy trenera mentalnego z coachem to pomoc klientowi w efektywnym wykorzystaniu jego zasobów, talentów. Zawód trenera mentalnego ma swoje źródło w świecie sportu. Tam od zawsze bardzo mocno położony był akcent na przygotowanie motoryczne, techniczne i taktyczne. Dziś, stawia się w sporcie także na czwartą siłę – przygotowanie psychiczne. I właśnie tym zajmuje się trener mentalny. Przez zmiany pokoleniowe i zupełnie inną specyfikę mentalną nowych pokoleń w sporcie oraz coraz większą potrzebę rywalizacji na wysokim poziomie, coraz ważniejszy staje się temat przygotowania psychicznego, czyli tego, czym zajmuje się trener mentalny. Mówiąc w uproszczeniu: trener mentalny jest ekspertem z zakresu przygotowania psychicznego sportowca do zdobywania medali, albo po prostu do osiągania maksimum swoich możliwości.

 

Jak zaczęła się Pana przygoda z tym zawodem?

Kiedyś byłem zawodowym siatkarzem, dzięki czemu wiedza o sportowym świecie nie była czystą teorią, a wynikała z doświadczenia. Kadra siatkarska Stephana Antigi poszukiwała specjalisty od motywacji, który pomoże drużynie podczas mistrzostw świata. Postawiono na mnie. Gdy reprezentacja zdobyła złoty medal mistrzostw świata, było to szeroko komentowane, a w komentarzach tych padało także moje nazwisko, jako jednego z trenerów w sztabie szkoleniowym. Splot tych wydarzeń doprowadził do tego, że liczba zapytań o współpracę ze mną gwałtownie wzrosła, z około dwóch zapytań tygodniowo do kilkudziesięciu. Nie pozostało nic innego, jak skutecznie tym zarządzić, czego efektem jest zatrudnianie obecnie przeze mnie około trzydziestu osób w zespole #MentalPower. Jesteśmy największą tego typu firmą w kraju i jedną z największych w Europie.

 

Rozumiem, że jako aktywny sportowiec, zauważył Pan potrzebę wsparcia mentalnego, niszę, którą można zagospodarować, stąd też po zakończeniu kariery sportowej, stwierdził Pan, że wyspecjalizuje się w treningu mentalnym dla sportowców?

Z jednej strony była nisza, choć z drugiej, psychologia w sporcie nie była też jakąś szczególną nowością. Gdybyśmy popatrzyli na podręczniki ze Związku Radzieckiego, to już w latach 50. ubiegłego stulecia, mówiło się o psychologii w sporcie oraz w armii. Związek Radziecki bardzo szybko zaczął łączyć wątki psychologiczne z wojskowością, czyli podejmowano próby analizy typu dobrego żołnierza pod kątem mentalnym. Nowoczesny trening mentalny, jaki uprawiamy w firmie Mental Power i to, co proponujemy w naszej autorskiej metodyce, to podejście pełne szacunku do przemian, tych kulturowych i społecznych. Mamy świadomość, że nie wystarczą podręczniki psychologiczne z lat 80., żeby skutecznie współpracować ze współczesnym, osiemnastoletnim olimpijczykiem.

 

Czy dobrze interpretuję, że trenerzy mentalni, pracujący dotychczas ze sportowcami, z czasem zostali dostrzeżeni przez biznes?

Ku mojemu dużemu zaskoczeniu, moja praca w świecie sportu, zwłaszcza z kadrą narodową siatkarzy, z którą zdobyliśmy złoty medal, bardzo zainteresowała tak zwany duży, poważny biznes. Pojawiało się coraz więcej zapytań, dotyczących konsultacji, wystąpień, a nawet zaproszeń do rad nadzorczych, żeby doradzić jak przenieść mechanizmy ze świata sportu do biznesu. Mechanizmy te sprawdzają się od dziesięcioleci w sporcie, ponieważ nie dość, że są precyzyjne, nieustannie się je ulepsza, dosłownie z sezonu na sezon. Dzięki zainteresowaniu biznesu tym tematem, dzisiaj działamy o wiele szerzej niż sport zawodowy, przenosząc rozwiązania ze świata sportu właśnie do biznesu.

 

Jakie konkretnie rozwiązania ma Pan na myśli?

W naszej metodyce Mental Power znajdziemy cztery konkretne rozwiązania. Po pierwsze, podnoszenie pewności siebie – najpierw jako stan, a następnie jako cechę. Po drugie, wzmacnianie koncentracji, czyli niełatwa dzisiaj umiejętność skupienia się na jednej rzeczy naraz, likwidując wszelkie rozpraszacze. Po trzecie, dawanie sobie prawa do porażki, czyli taka ulga na perfekcjonizm, ulga na pośpiech i ulga na stres. Po czwarte, nawyk zwyciężania, czyli uczymy sportowców czy managerów, jak z determinacją i konsekwencją realizować swoje cele w dłuższej perspektywie czasowej.

 

Poruszył Pan kwestię pewności siebie, która w moim odczuciu jest kluczowa, jeżeli mówimy o realizacji ambitnych celów, a tym bardziej, osiąganiu sukcesów. Pamiętam, gdy mierzyłam się z poszukiwaniem pracy, odbywając przy tym szereg rozmów rekrutacyjnych. Żadna z nich nie zakończyła się sukcesem, nie wspominając o tym, że rekruterzy nie wracali do mnie z jakąkolwiek informacją zwrotną. Miało to wpływ na mój stan psychiczny i wspomnianą pewność siebie, a właściwie jej ciągły spadek, co przekładało się na to, że moja atrakcyjność zawodowa drastycznie malała. Jak poradzić sobie w takiej sytuacji?

To nie jest takie proste i z całą pewnością wymaga pogłębionej rozmowy, ponieważ każda osoba potrzebuje innego rozwiązania. Niestety temat jest bardziej zniuansowany i wielowymiarowy, więc wymaga to sesji z trenerem mentalnym, przynajmniej 40-minutowej. Oczywiście są jakieś standardowe narzędzia i ćwiczenia, które mogą się sprawdzić, na przykład możemy sięgnąć pamięcią i przypomnieć sobie swoje poprzednie sukcesy. Rozwiązaniem może być także rozmowa z bliską osobą i zapytanie jej, za co nas ceni. Możemy także zerknąć na zdobyte przez nas dyplomy, wyróżnienia, nagrody. Te wstępne narzędzia mogą być kluczem do otwarcia wątku pewności siebie. To co może być również pomocne, to oddzielenie tego na co mamy wpływ, od tego na co wpływu nie mamy. Podczas współpracy ze sportowcami, staramy się rozdzielić te dwie strefy wpływu. Wyznaczamy aspekty narzucone z góry, które są poza wpływem sportowca. Będą to: stadion, pogoda, przeciwnik. Ustalamy, że nie poświęcamy im zbyt dużo czasu i energii. Skupiamy się natomiast na tym, co mieści się w sferze kontroli sportowca i wychodzi mu dobrze. Podejście to zazwyczaj bardzo pomaga podnieść pewność siebie. W przypadku rozmowy rekrutacyjnej, mamy pełny wpływ na to, żeby ubrać się odpowiednio do kultury organizacji, w której odbędziemy kolejną rozmowę. Mamy wpływ na to, żeby dotrzeć na spotkanie wcześniej i nie stresować się, że nie zdążymy, bo stoimy w korku. Możemy też przećwiczyć przed kamerką najtrudniejsze, najbardziej dziwne pytania, które może nam zadać rekruter. Nie mamy jednak wpływu na to, kto będzie po drugiej stronie. Nasz wpływ jest również ograniczony jeżeli chodzi o decyzję rekrutera o wyborze kandydata. Poza naszą kontrolą jest też kultura danej organizacji i to, czy wpasowujemy się w jej standardy. Tym bym się raczej nie zamartwiał na miejscu klienta. Nic to nie da.

Jakub Bączek

Znam też historię, gdy pracownik został zatrudniony firmie X, ale od pierwszego dnia zarzucono go nadmiarem obowiązków, a tym samym nie wyrabiał się z pracą i popełniał błędy. Koniec końców, podziękowano mu jeszcze przed zakończeniem okresu próbnego. Natomiast w przypadku kolejnej osoby, zatrudnionej w firmie Y nie wdrożono pracownika w obowiązki, przez co czuł się pogubiony, a wykonywanie przez niego zadań przekraczało standardowe limity czasowe. Tutaj również pożegnano się z tą osobą wraz z zakończeniem okresu próbnego. Jak pomimo tego, że pracodawca wystawia nam negatywną ocenę, zawalczyć o poczucie własnej wartości i mieć siłę do dalszych zawodowych aktywności?

W obydwu tych historiach, widzę wspólny mianownik, jakim jest wpływ osób trzecich, czyli pracodawcy, na poczucie wartości pracownika. Jeżeli opieramy pewność siebie o to, czy awansujemy lub też stracimy pracę, czy będziemy posiadali bądź nie nowy telefon, czy ktoś pochwali nas lub nie w naszych social mediach, ryzyko jest takie, że nasz nastrój będzie bardzo mocno uzależniony od świata zewnętrznego, na który nie do końca mamy wpływ. Podczas pracy z osobami, o których Pani wspomniała, poszukałbym powodu do pewności siebie z wewnątrz. Czyli nie powinno liczyć się to, co powiedział o mnie pracodawca, bądź jak skomentowano moją fryzurę na Instagramie, albo też czy ktoś z moich sąsiadów ma lepiej lub gorzej ode mnie. Dla nas powinno być istotne to, jak my w środku, w naszej głowie, mamy zbudowaną pewność siebie. Zmniejszymy ryzyko popadnięcia w dołek psychiczny, marazm, bądź epizod depresyjny, gdy pewność siebie oprzemy o własne doświadczenie i własne talenty. W takiej sytuacji opinia mojego szefa nie ma dla mnie takiego znaczenia. Jeżeli jednak okaże się, że inni ludzie nadal wpływają na moją pewność siebie, pora na trening mentalny.

 

Uważam, że nastawienie psychiczne, pewność siebie, są punktem wyjścia do jakichkolwiek sukcesów – czy to sportowych, czy biznesowych. Jeżeli zabraknie nam sił mentalnych, jest ryzyko, że pomimo kompetencji i przygotowania, dojdzie do tzw. upadku…

Dokładnie. Możemy spotkać się z przypadkiem zdolnej pani manager, która poproszona o to, żeby wystąpić na corocznym kongresie firmy, staje na scenie i kompletnie nie wie co powiedzieć, bo wszystkie przygotowane przez nią informacje, wypowiedzi, uciekły jej z głowy. Czy to oznacza, że ta pani jest kiepskim managerem, nie ma talentu, brakuje jej wiedzy? Nie. Zawodzi psychika. To nie jest tak, że pani nagle, z wtorku na środę, straciła kompetencje do pracy w tej firmie. Być może patrząc na publikę, czyli kilkuset współpracowników, tę panią zjadł stres i zupełnie zapomniała, co planowała powiedzieć. Nasza praca polega na profilaktyce i na tym, by nie dochodziło do tak skrajnych sytuacji, gdy ktoś przygotowuje się latami, a kiedy przychodzi czas próby, nie wykorzysta nawet połowy tego co potrafi.

 

Jeżeli ktoś czekał latami na swoje pięć minut, podejmuje ogromne wyzwanie i polegnie, może nieść to za sobą bardzo dramatyczne konsekwencje, takie jak trauma. Dlatego właśnie to chyba profilaktyka jest kluczowa w Państwa pracy?

Pracujemy w środowisku ludzi, którzy żyją pod bardzo dużą presją. Bez problemu możemy domyślić się, co stanie się z osobą, która jest ciągle obserwowana, dużo się od niej wymaga, zmusza się ją do jeszcze cięższej pracy, a przy okazji nie okaże się takiej osobie wsparcia mentalnego. Istnieje ryzyko, że taka osoba, prędzej czy później, będzie musiała skorzystać z farmakoterapii. Profilaktyka pozwala ograniczyć ryzyko takiego finału, ponieważ my, trenerzy mentalni, dbamy o dobrostan takiego człowieka w ramach danego projektu, na przykład, podczas cyklu przygotowań olimpijskich. Aktualnie współpracuję ze sportowcami, których przygotowuję do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, które odbędą się dopiero w 2024 roku. Teoretycznie jest jeszcze dużo czasu, ale już dzisiaj pracujemy nad tym, żeby sportowcy ci potrafili wykorzystać na igrzyskach pełnię swoich możliwości. A jeżeli wydarzyłoby się tak, że nie przywiozą medalu, żeby to nie zniszczyło im życia.

 

Zastanawia mnie, czy podejście trenera mentalnego do sportowca nie stoi w kontrze z podejściem tradycyjnego trenera, który bardziej kojarzy się z taktyką kija i marchewki?

Różnica pokoleniowa sprawia, że niekiedy mamy starcia z trenerami. Nie chciałbym generalizować i urazić kogoś moją opinią, ale niestety mam takie wrażenie, a właściwie doświadczenie, że im młodszy trener, tym łatwiej zaangażować go w tzw. nowinki psychologiczne. Natomiast jeżeli mam do czynienia z trenerem w wieku mojego taty, bądź starszym, mam takie subiektywne doświadczenia, że ta współpraca jest trudniejsza. 60-letni trener ukończył AWF, bądź studia, przygotowujące go do zawodu trenerskiego, w dawno minionych latach, mówiąc wprost, w komunie. Jest ryzyko, że nabyty bagaż doświadczeń, towarzyszy mu w codziennej pracy. Z pewnością dokonuje jakichś korekt, ale jednak trzonem jego wiedzy jest nauka, którą pobrał na studiach i w początkach pracy, przy pierwszych zdobytych medalach. Może być to kłopotliwe, ponieważ takiemu trenerowi może się wydawać, że metoda kija i marchewki, jest najlepszą taktyką. Być może kiedyś ta wiedza i praktyka działały. Przypuszczam, że drużyna Huberta Wagnera, trenera siatkarzy z lat 70., reagowała na takie metody zgodnie z oczekiwaniami trenera. Dodam, że Wagner miał pseudonim Kat. Dzisiaj taka metoda nie sprawdzi się, ponieważ mamy do czynienia z wrażliwymi sportowcami, często porównującymi się do siebie na Instagramie, bardzo narażonymi na hejt, a wszystko za sprawą internetu. I to nie jest tak, że możemy wejść do szatni i powiedzieć: Ty gamoniu, graj lepiej. To nie działa.

 

Czy podobne przemyślenia można mieć odnośnie biznesu i różnych sposobów zarządzania? Zapewne w firmach znajdzie się dużo liderów, którym nie odpowiadają Państwa metody?

Często spotykamy opór ze strony managerów, którzy nie chcą zmieniać siebie, pracować nad sobą. Natomiast oczekują zmian od swoich pracowników, tzw. Millenialsów. Woleliby nie wsłuchiwać się w oczekiwania i potrzeby pracowników, tylko po prostu zmusić ich do zmian, a tym samym, rezygnacji z oczekiwań. Rolą trenera mentalnego, w tak patowej sytuacji, jest mediacja oraz proces edukacyjny. Na szczęście w wielu firmach jest zarząd, akcjonariusze, niekiedy rada nadzorcza i w przypadku opornego managera, lidera, osoby decyzyjne wolą zmienić jego niż cały zespół.

 

Czyli Millenialsi są szansą na pozytywne zmiany na rynku pracy?

Pokolenie Z to właściwie pierwsze pokolenie w historii ludzkości, które globalnie jest bardzo podobne. Bez względu na miasto, kraj, kontynent, ludzie ci noszą te same ubrania, słuchają tej samej muzyki, czytają te same książki. Nie ma żadnych przeszkód, żeby młody warszawianin nosił te same ciuchy co młody nowojorczyk, a młody katowiczanin słuchał tego samego wykładu na TEDx-ie co młody mieszkaniec Pekinu. Jest to pozytywne zjawisko, ponieważ młode pokolenie wyznacza standardy, poniżej których nie chce zejść. Takie sytuacje jak: mobbing, przemoc, okłamywanie i wykorzystywanie pracowników, nie przejdą bez echa. Innym zjawiskiem jest to, że wciąż na pozycjach zarządczych w sporcie i biznesie, utrzymuje się wiele osób, które nie chcą zmian, nie chcą pogodzić się z tym, że świat jest dynamiczny, nieustannie się zmienia.

 

No właśnie, jak ostatnie dwa lata (pandemia, wojna w Ukrainie, inflacja) wpłynęły na rynek pracy? Czy przybywa Państwu klientów?

Klientów przybywa, co oznacza, że stan zdrowia psychicznego Polaków nie jest w najlepszej formie. Niestety. Sytuacja postpandemiczna ciągle jest dla nas nowa. Wiele osób nie ma podomykanych tematów z lat 2020-2022, kiedy to straciły pracę, pieniądze, wzrosły im raty kredytu. Bywa, że osoby te nie są odporne na inflację, wzrost cen paliwa, gazu, czy prądu. Dodatkowo martwią się o Ukraińców, uciekających przed wojną, gdzie cała sytuacja dzieje się tylko kilkadziesiąt, czy kilkaset kilometrów od nas. Te czasy pompują w nas dużo niepokoju. Media dolewają oliwy do ognia, komunikując nam z reguły same złe wiadomości. Z jednej strony rozumiem, że trzeba komunikować też te negatywne rzeczy, ale obawiam się, że popadliśmy w skrajność i jesteśmy w takiej narodowej traumie: wszystko jest źle, afera goni aferę, grozi nam wojna, i tak zbankrutujemy. Ogólną atmosferę, z małymi wyjątkami, diagnozuję jako atmosferę niepokoju.

 

Utarło się takie powiedzenie: Jesteś tym, co jesz. To samo dotyczy karmienia głowy informacjami. Jak dobrać odpowiednią dietę mentalną?

Warto sięgać po konstruktywne książki, newslettery, albo obserwować na Instagramie kogoś, kto robi coś inspirującego lub zaraża dobrą energią. Jest to pewnego rodzaju profilaktyczny zabieg, żeby nie popłynąć z narracją, budowaną przez mass media, mówiącą o tym, że świat jest niebezpieczny. Owszem, świat bywa niebezpieczny, ale nie dajmy się zwariować. Nasze życie ciągle trwa, więc nie poddawajmy się i spróbujmy znaleźć w tym życiu element pasji, frajdy.

Jakub B. Bączek

A propos pasji i frajdy, w jaki sposób wyznaczyć sobie satysfakcjonującą ścieżkę zawodową? Co zrobić, żebyśmy nie lądowali w kolejnych, niesatysfakcjonujących pracach i odnaleźli swoją drogę?

Ja zaczynam od wartości, pytając swojego rozmówcę, co dla niego jest ważne. Dla jednej osoby będzie to wolność, a dla innej – bezpieczeństwo. Jedna osoba postawi na rodzinę, a druga na rozwój. Ktoś inny będzie chciał podróżować, a jeszcze inny osiąść w miejscu. Najpierw trzeba uświadomić sobie, co jest dla nas ważne, a potem stanąć za tą wartością. Czyli, jeżeli uświadomię sobie, że dla mnie najważniejsza jest wolność, dobrym rozwiązaniem może być prowadzenie działalności gospodarczej. A jeżeli postawię na bezpieczeństwo, słusznym wyborem wydaje się praca w korporacji. Jeżeli natomiast kocham podróże, mogę to połączyć z byciem freelancerem. A gdy stwierdzę, że chciałbym przebywać w domu, warto poszukać pracy hybrydowej, bądź pracy zdalnej. Nie ma jednej dobrej recepty dla wszystkich. Recept będzie tyle, ilu zainteresowanych. Najważniejsze to ustalić, co jest priorytetem, poczuć to i planować pod to kolejne kroki.

 

A co zrobić, gdy przez lata podążaliśmy satysfakcjonującą drogą zawodową, a po symbolicznej czterdziestce, stwierdzamy, że nie czujemy się dobrze w aktualnej pracy, zawodzie, branży? Z wiekiem strach przed zmianą może narastać. Zresztą, zaczynanie od zera, cofanie się do pozycji juniora, niskie zarobki, też nie brzmią kusząco. Czy jest sens cokolwiek zmieniać?

Nie uważam, że dylematy po czterdziestym roku życia są czymś złym, dlatego że Psychologia rozwojowa opisuje tę dekadę naszego życia jako tzw. kryzys środka życia i faktycznie dochodzimy do takiego momentu, że zdążyliśmy już siebie poznać. O ile w latach studenckich i wczesnej dorosłości, przede wszystkim chcemy się przypasować, jesteśmy konformistami i nieraz robimy coś wbrew sobie, z nadzieją na akceptację otoczenia, o tyle jako czterdziestolatkowie jesteśmy już znudzeni i zmęczeni taką postawą, trochę nam się nie chce dostosowywać. Wiemy, co w życiu dało nam w kość, a co sprawiło radość. Jesteśmy bardziej asertywni i chcemy mówić to, co leży nam na sercu. Jest to bardzo zdrowy proces i dobrze, żeby 40-latkowie odpowiedzieli sobie na pytanie: czy chcę spędzić kolejną dekadę w miejscu, w którym jestem? Mam klientów z tego przedziału wiekowego i ich odpowiedź na to pytanie często brzmi: nie, absolutnie. To nie jest coś, co chcę robić. Nieraz stwierdzają, że nie chcą żyć w Polsce, potrzebują zmiany kraju. Podejmują też decyzje dotyczące zakończenia związków. Naturalne jest zadawanie sobie takich pytań, a mądrością jest wizualizacja różnych scenariuszy, zanim dokonamy rewolucji. Wybierzmy scenariusz, który nie zrani innych osób, a jednocześnie będziemy wierni swoim wartościom i damy sobie szansę na lepsze życie. 

 

Rozmawiała: Kinga Walczyk

Oceń artykuł
2.3/5 (7)