Reklama

Kobiety w objęciach pracy, czyli pracoholizm u kobiet

Reportaż wyjściowo miał dotyczyć szeroko rozumianego pracoholizmu w wydaniu żeńskim i męskim. W pierwszej kolejności skupiłam się na rozmowach z kobietami, co wpłynęło na decyzję, żeby ograniczyć tekst doproblemu pracoholizmu u kobiet. Uderzyło mnie, że kobiety uwikłane w pracę, pomimo maski niezależności i zbroi, w które się wyposażyły, są tak naprawdę bardzo wrażliwe i kruche, a praca jest dla nich pewną formą ucieczki od problemów, bądź towarzyszką, która ma zapewnić im pozorne wsparcie i schronienie. Kobiety uciekają w jej objęcia, licząc, że praca będzie antidotum na wewnętrzne rozterki oraz możliwością udowodnienia sobie i światu, że „jestem coś warta”.

Pracoholizm u kobiet

Pewnego dnia poczuła się bardzo zmęczona. Złapała mocne przeziębienie i uznała, że pierwszy raz od kilku lat może pozwolić sobie na dzień zwolnienia lekarskiego. U internisty nie było wolnych miejsc. Pojechała do znajomego ginekologa. Wypisał trzytygodniowe zwolnienie. Zapytał, czy widziała się w lustrze i kiedy ostatnio spała. Wymusił na niej kolejne badania. Wyniki były jednoznaczne: rak. Nie załamała się, nie płakała. Poczuła ulgę. Wiedziała, że wreszcie może odpocząć. Że rak brzmi na tyle poważnie, że w pracy zrozumieją. Że w końcu chwilę się prześpi. Gosia widziała w raku dar od losu.

 

Jak wyjaśnia dr med. Bohdan Woronowicz, psychiatra, specjalista i superwizor psychoterapii uzależnień pracoholizm określany jest jako uzależnienie od pracy, kompulsywne zaangażowanie w pracę lub pożądanie pracy. W praktyce jest to stan psychiczny charakteryzujący się stałym, wewnętrznym przymusem, silną potrzebą, trudną do odparcia chęcią wykonywania pracy lub czynności, które są z nią związane. Czynności te wykraczają poza narzucone obowiązki. Odbywają się często w czasie wolnym od pracy. Pracoholik odczuwa przymus myślenia o pracy, a w sytuacji, kiedy sama praca jest utrudniona, towarzyszy mu dyskomfort. Często bywa tak, że próbuje to kontrolować, zastopować, ale bezskutecznie.

Pracoholizm, tak jak i inne uzależnienia, można wyjaśnić funkcjonowaniem w mózgu tzw. układu nagrody, odpowiadającego za uczucie przyjemności lub jej braku. Słodycze, zakupy, alkohol, hazard czy praca uruchamiają ten ośrodek, przez co wyzwalają się endorfiny, a tym samym, odczuwamy przyjemność.

Pracoholizm – poza nadmiernymi ćwiczeniami fizycznymi – to jedyne uzależnienie, które posiada społeczną akceptację. Kiedyś mówiło się, że ktoś ma konika, hobby, szajbę albo zajoba na punkcie czegoś. A teraz, jeżeli ktoś poświęca czemuś więcej czasu, to mówi się, że jest uzależniony. W przypadkach osób, które poświęcają pracy bardzo dużo czasu należy rozróżnić dwie kategorie osób: takie, które mają duże poczucie odpowiedzialności za rodzinę i pracują po to, żeby godnie żyć i zapewnić sobie i bliskim odpowiednie warunki do życia, oraz takie, które angażują się w pracę kompulsywnie, kosztem swojego zdrowia i racjonalnego wypoczynku lub po to, żeby zarobić na rzeczy, które nie są wcale niezbędne np. kobieta zaharowująca się po to, żeby kupić drogie ubrania, buty czy torebki i zaimponować koleżankom. Wówczas możemy mówić o problemie – przyznaje dr Woronowicz.

Uzależnienia chodzą parami

Dr Woronowicz zwraca uwagę na ważną rolę neurobiologii, bowiem coraz więcej badań dostarcza dowodów na to, że w formowania się wszystkich uzależnień, bardzo ważną rolę odgrywa brak równowagi między strukturami tworzącymi wspomniany wcześniej tzw. układ nagrody w mózgu. Układ ten nazywany jest także „ośrodkiem nagrody”, „ośrodkiem przyjemności”, „układem pozytywnego wzmocnienia” i jest częścią układu limbicznego naszego mózgu. Od stopnia jego pobudzenia zależy odczuwanie przez nas przyjemności. Badania wykazały także, że ważną rolę w formowaniu się uzależnień odgrywają geny związane z transportem neuroprzekaźników, takich jak dopamina, serotonina czy acetylocholina tj. substancji chemicznych biorących udział w przenoszeniu sygnałów pomiędzy komórkami nerwowymi (neuronami). Są ludzie, którzy bardziej i głębiej niż inni przeżywają dołki psychiczne. Jeżeli np. taka osoba zauważy, że alkohol, hazard czy praca, poprawiają jej samopoczucie i powodują, że odczuwa przyjemność (pobudza ośrodek nagrody), chętniej kontynuuje te zachowania, a po pewnym czasie traci kontrolę. Jest też druga grupa osób, dla których bodźce oddziałujące na co dzień są niewystarczające. Takie osoby potrzebują dodatkowych stymulantów. I mogą przekonać się, że takie pobudzenie, stymulację, dają praca, zakupy czy alkohol, więc oddają im się coraz częściej. Z czasem tracą kontrolę i decyzja o trwaniu w nałogu będzie wynikiem silnej potrzeby, wewnętrznego „głodu”, „pożądania”.

Trzeba wiedzieć też, że uzależnienia wzajemnie się podmieniają, zastępują. Może być tak, że osoba uzależniona od alkoholu, który przestała pić, zastępuje dotychczasowe picie hazardem czy pracą. U pracoholików jest dodatkowy problem, bo często niewielka ilość alkoholu pomaga chwilowo w pracy, oczywiście do czasu. Niektórzy, żeby móc więcej pracować, biorą również stymulanty typu amfetamina czy kokaina, pracując dzięki temu na zwiększonych obrotach. Z czasem tracą kontrolę i wpadają w kolejne uzależnienie – ostrzega dr Woronowicz.

Praca kiedyś służyła Iwonie wyłącznie zarabianiu i imprezowaniu za to, co zarobiła. A że impreza goniła imprezę, Iwona wpadła w imprezowy wir. Pamięta, że sporo wtedy piła. A może nawet za dużo. Pijacki okres niepokojąco się wydłużał, ale nie myślała o tym. W ogóle niewiele wtedy myślała. Żyła chwilą. Nie przeszkadzało jej to jednak w rozpoczęciu kariery w zawodzie dziennikarki, ponieważ sprawnie żonglowała przyjemnościami i obowiązkami. Była wprawiona w boju. Poza tym, kochała pisać. Życie chwilą stało się z czasem filozofią Iwony, która zagoniła ją w kozi róg. Był nim romans z żonatym mężczyzną, który okazał się wyjątkowo destrukcyjnym człowiekiem. Wykończył psychicznie Iwonę. Odcięła się od oprawcy i wylądowała na terapii. Wiedziała, że musi przestać pić. Inaczej ulegnie namowom mężczyzny i wskrzesi tę relację. A była już tak blisko wolności… Pokonała swoje słabości i rzuciła alkohol. Tym samym zakończyła romans – raz na zawsze. Nie wiedziała jednak, co ze sobą zrobić. Czegoś jej brakowało. Życie było nudne. Trafiła się wymagająca praca – klin na nudę. Dyrektorskie stanowisko, dobre pieniądze. Zawodowe spełnienie dla ambitnej 36-latki. Poszła w to. W ten sposób Iwona kupiła bilet w jedną stronę. Znalazła się na zawodowym rollercoasterze.

Praca dostarczała jej tyle samo uzależniającej adrenaliny, co stresu. Pracowała w zasadzie non stop – od rana do wieczora. W weekendy pod telefonem. Było ciężko, bo: obowiązki, odpowiedzialność, brak czasu dla siebie, a zwierzchnicy tyrani, ale nie narzekała. Było jej dobrze. Wypełniła pustkę po alkoholu. Iwona nie ukrywa, że: praca była bardzo ciężka, a nawet straszna, ale z drugiej strony była tak pochłaniająca i dostarczała tyle adrenaliny, że ewidentnie uzależniłam się od tego. Z jednej strony, odczuwałam zerową satysfakcję, ponieważ nie widziałam w tym, co robię, żadnej misji kreowanie wizerunku osoby publicznej, która nie zasługuje na dobry wizerunek, mija się z celem. Z drugiej strony, brak poczucia celowości moich działań rekompensował jednak nieograniczony niczym poziom adrenaliny, jaki dostarczała praca. To wciągało. To praca dla ludzi, którzy lubią hazard, ryzyko. To idealne pole dla osób mających skłonności do uzależnień.

Ucieczka w pracę

Psycholog dr Kamila Wojdyło zauważa, że pracoholizm nie jest wyłącznie efektem cech osobowości. Może być także wynikiem niesprzyjającej sytuacji zewnętrznej, stresujących wydarzeń. Uzależnienie ma wówczas fazę przejściową i trwa, dopóki osoba uzależniona znajduje się pod wpływem wspomnianego stresu. Ucieczka w uzależnienie od strony naukowej określana jest jako pseudopracoholizm. Najbardziej narażone są osoby odczuwające głęboki stres po śmierci współmałżonka, rozwodzie, bądź separacji.*

U Wioli zaczęło się od zawodu miłosnego i zranionego serca. Zbiegło się to w czasie z ukończeniem studiów na wydziale artystycznym. Stwierdziła, że poszuka stałej pracy, żeby zająć czymś myśli. Znalazła etat w biurze projektowym, jako architekt. Poczuła, że wygrała los na loterii. W jej zawodzie, bez doświadczenia ciężko znaleźć chociażby bezpłatny staż, a ona dostała umowę i pieniądze, za które mogła się utrzymać. Była na tyle zaabsorbowana pracą, że nie miała czasu i siły myśleć o życiu prywatnym. Było jej to na rękę. Pracodawcy doceniali Wiolę, przekazywali jej coraz to ciekawsze, bardziej odpowiedzialne projekty. Ona odczuwała dumę i satysfakcję oraz narastający głód samorozwoju. Dotarła do miejsca, w którym może pochwalić się bogatym portfolio, a szefostwo ceni ją za talent i pracowitość. Dzisiaj 28-letnia Wiola przeżywa złoty okres rozwoju zawodowego, jednak nie odczuwa już żadnej satysfakcji. Częściej towarzyszą jej poczucie znudzenia, smutek, a nawet frustracja.

Zdaje sobie sprawę, że od kilku lat praca jest dla niej alternatywą życia prywatnego, że pozwala jej nie myśleć o tym, co się nie układa: „Dotarło do mnie, że całą energię i czas poświęcam na pracę. Jestem w du… z relacjami. Chciałabym to zrównoważyć, mieć rodzinę, prawdziwy dom. Z drugiej strony, pogodziłam się z tym, że będę sama. Wszystko zaczęło się od zranionego serca. Praca stała się formą ucieczki. Doprowadziłam do tego, że mam obsesję samorozwoju. Nawet gdy idę do przodu, ale mniejszymi krokami, odczuwam wyrzuty sumienia. Myślenie mnie wykańcza, nie jestem spełniona ani szczęśliwa. Ciągle mi mało i nie jestem w stanie sprostać swoim oczekiwaniom. Gdy zakończę ważny projekt, odczuwam dumę, satysfakcję, a nawet euforię, ale to trwa zaledwie chwilę. Od razu myślę o nowym celu do zrealizowania, który przebije ten poprzedni. Bywają chwile, gdy jestem wykończona, że chciałabym rzucić to wszystko. Jednak gdy nadchodzi chwila odpoczynku, chociażby jeden wolny dzień, nie wiem, co ze sobą zrobić, jestem zła na siebie, że marnuję czas, który mogłabym poświęcić na pracę”. Wiolę od kilku lat przerażają wolne dni, unika ich jak ognia. Są dla niej niebezpieczeństwem, ponieważ dają przestrzeń do myślenia i analizy życia. Efekty są na tyle przygnębiające, że Wiola woli asekuracyjnie zrezygnować z czasu wolnego, a myśli zająć pracą

Żebrząc o akceptację

Dr Wojdyło, źródeł pracoholizmu upatruje w dysfunkcji rodziny. Wśród mnajważniejszych uwarunkowań wymienia bardzo wysokie wymagania rodziców wobec dziecka, dotyczące jego osiągnięć, niezawodności, perfekcji, pilności, poczucia obowiązku, punktualności, porządku. Jedną z przyczyn może być także odrzucenie emocjonalne przez rodziców, czyli nieokazywanie uczuć dziecku, przez co podejmuje ono „walkę o uznanie” poprzez intensywną pracę, nadmierny wysiłek, dążenie do bycia najlepszym. Innym powodem niezdrowego podejścia do pracy może być identyfikacja dziecka z jednym z rodziców, sumiennym i pracowitym. Dziecko przyjmuje wtedy wzorzec zaczerpnięty z domu rodzinnego.**

Ojciec Moniki, zawsze powtarzał, że praca jest priorytetem. 26-latka traktuje te słowa jak mantrę. Przyznaje, że jest w stanie wiele poświęcić dla pracy: przyjść wcześniej, wyjść później, zastąpić kogoś, zrezygnować z wolnego. Jako kierowniczka sklepu odzieżowego pomaga podwładnym kosztem swojego czasu prywatnego. Nadgodzin nie wpisuje w grafik. Uważa, że to jej obowiązek. Widzi wpływ pracy na swoje życie prywatne, nie wie, jak aktualnie wyglądają jej chrześniacy, ale przyznaje również, że: mi się tego nie przetłumaczy.

Ewa, kierowniczka sklepu obuwniczego, w latach szkolnych mogła wykazać się dobrym zachowaniem i ocenami, teraz 25-latka wykazuje się w pracy. Nie przejmuje się problemami zdrowotnymi, zaburzeniami snu, lękami. Ignoruje fakt, że od czterech lat nie wykorzystała urlopu. Gdy odbywałyśmy rozmowę telefoniczną, przyznała, że ma wolne, ponieważ zachorowała na ospę. Chciała iść do pracy, ale rodzina zagroziła jej Inspekcją Pracy. Skapitulowała i z wyrzutami sumienia została w domu. Ewa wie, że nie może odpuścić.

Ona musi się wykazać. Chce w końcu zasłużyć na pochwałę: Psychiatra uświadomił mi, że nigdy w domu nie byłam chwalona. Ani ja, ani moja siostra nie usłyszałyśmy, że zrobiłyśmy coś super. Nasze osiągnięcia były odbierane w neutralny sposób. Nie byłam prymuską i były przedmioty, z których byłam totalną nogą, ale prowadziłam wewnętrzną walkę o jak najlepsze oceny, bo chciałam pokazać, na co mnie stać. Praca dodaje mi poczucia własnej wartości. Nadal walczę z tym, co kiedyś. Nadal widzę w lustrze tę nieperfekcyjną kobietę, która nieperfekcyjnie wygląda i się zachowuje. Myślę, że już tak zostanie. Leczyłam się, byłam w różnych ośrodkach, może trochę się poprawiło, ale nadal to odczuwam.


Chwalona przez rodziców nie była też Aneta, 21-latka, która zwolniła jakiś czas temu tempo pracy, bo czuła, że już nie daje rady. Pracowała w biurze podróży. Z chłopakiem widywała się raz na trzy miesiące, nie była w stanie zadbać o studia, a kontakty towarzyskie drastycznie topniały. Pamięta z tego okresu zaburzenia odżywiania, gdy albo nie jadła nic, albo opychała się jedzeniem. Dochodziło też do ataków paniki i duszności. Aneta przyznała, że w liceum walczyła z nadwagą, co skutecznie odbierało jej pewność siebie i wpływało na brak dobrych relacji z rówieśnikami. Schudła kilkadziesiąt kilogramów, żeby zasłużyć sobie na przyjaźń innych: Najpierw schudłam, żeby nabrać pewności siebie i nawiązać znajomości, a potem zignorowałam te relacje na rzecz pracy. Wie, że praca dowartościowała ją. Realizując się zawodowo, mogła zestawić się z jej licealnymi oprawcami, którzy „marnowali życie w byle jakich pracach”. Czuła, że w końcu jest lepsza.

Zosia, 21-latka na swoim, pracoholizm wyssała z mlekiem matki. W jej rodzinie nawet 80-letnia babcia jest aktywnym profesorem. Zosia już jako nastolatka udzielała korepetycji, ale w którymś momencie wzięła na siebie za dużo, co zakończyło się nerwicą. Wylądowała w szpitalu z podejrzeniem krwotoku wewnętrznego. Trochę na własne życzenie, bo nie musiała tyle pracować. Rodzice byli w stanie ją utrzymać. Ona jednak chciała. Odczuwała też paradoksalny, stały lęk o pieniądze. Rok temu założyła firmę, w ramach której prowadzi alternatywną edukację muzyczną. Zarabia na pasji. Przyznaje, że być może znowu wpada w pracoholizm. Co prawda, spowodowany złamanym sercem, kiedy to traktuje pracę jako formę ucieczki od bolesnych myśli o byłym chłopaku. Zdaje sobie sprawę, że ma tendencje do przepracowywania się, ale „kocha pracę, bo to coś, co ją określa”. Stara się mnie przekonać, że podchodzi rozważniej do pracy niż kiedyś. Pytam, czy inni też tak sądzą. Przyznaje, że bliscy sugerują, żeby trochę zwolniła.

Czy wypoczywa? Mam wyrzuty sumienia, gdy mam wolny dzień – przyznaje. W trakcie spotkań ze znajomymi wyciąga laptopa i załatwia „niecierpiące zwłoki sprawy”. Znajomi już dawno to zaakceptowali. Po kilkudziesięciu minutach rozmowy Zosia otwiera się i przyznaje, że od zawsze miała łatkę złotego dziecka. W szkole odnosiła wszelkie możliwe sukcesy: wygrywała konkursy recytatorskie i wokalne, miała bardzo dobre oceny. Zapłaciła za to wysoką cenę już w wieku jedenastu lat, kiedy to zachorowała na bulimię. Nie wytrzymała stresu, uszczypliwości rówieśników. Wiedziała, że przez swoją ponadprzeciętną inteligencję i uzdolnienia odstaje od innych. Czuła się inna, gorsza. Nauka i sukcesy przychodziły jej tak lekko, że z czasem, rodzice, nauczyciele, koledzy, zaczęli traktować to jako oczywistość. Były niemal niezauważalne. A ona cały czas pragnęła, żeby ktoś powiedział jej, że jest z niej dumny. Wie, że jej były partner był, ale nie mówił tego na głos. Cały czas robię coś, żeby to usłyszeć. Wczoraj Zosia miała wolne. Upiła się na smutno.

W sidłach perfekcjonizmu

Według dr Wojdyło osoba uzależniona od pracy jest zorientowana na osiągnięcia. Jej działaniom towarzyszą dwie konkurencyjne motywację. Pierwsza zakłada dążenie do sukcesu i poczucie dumy, wynikające osiągnięcia celu. Drugą motywacją jest lęk przed porażką i poczucie wstydu, spowodowane jej poniesieniem.***

Jak twierdzą pozostali eksperci, w parze z motywacją idzie perfekcjonizm, który może  polegać na narzucaniu sobie bardzo dużych wyzwań, przekraczających oczekiwania innych względem nas. Skrajną odmianą perfekcjonizmu jest przeświadczenie, że inni wymagają od nas bardzo dużo, a my być może nie jesteśmy w stanie temu sprostać, dlatego Wiola nie odda projektu, którego nie uważa za idealny. Zawsze jest coś do poprawienia. Zawsze może być lepiej. Nieistotne, czy ma siłę na kolejne, wyimaginowane poprawki, i tak to zrobi. Szef musi wyrywać jej zakończone projekty z rąk, bo wie, że ona nigdy nie zdecyduje się na przekazanie wersji finalnej.

Poza etatem, Wiola wykonuje pracę dodatkową. Pozyskuje prywatne projekty architektoniczne, które realizuje po nocach i w weekendy: Gdy mam prywatny projekt, nie ma nic ważniejszego. Muszę być zadowolona z rezultatu, dlatego jestem w stanie poświęcić wszystko, żeby osiągnąć efekt WOW. Gdyby mi się to nie udało, nie poradziłabym sobie z porażką. A dla mnie porażka to projekt poniżej stu procent moich możliwości. Moje projekty muszą być stuprocentowe. Mówi o tym krytycznie, ale ze spokojem. Widać, że jest świadoma siebie i swoich problemów. Nauczyła się z nimi żyć.

Gosia również pamięta swoją heroiczną walkę o pracę: Teoretycznie szybko wyzdrowiałam po raku. Wróciłam do pracy w zawodzie grafika najszybciej, jak to było możliwe. Od razu wzięłam na siebie masę pracy i dodatkowe zlecenia. Chciałam sobie i wszystkim wokół udowodnić, że dam radę. Nie chciałam, żeby traktowali mnie jak jajko, z którym trzeba ostrożnie, bo miało raka. Długo przecież pracowałam na swoją pozycję. Okazało się, że rak był tylko wierzchołkiem góry lodowej. Zaraz po nim pojawiły się kolejne ciężkie, niezidentyfikowane do końca choroby i bóle.

Syndrom gotującej się żaby

Jak stwierdza dr Kamila Wojdyło, czas bez pracy wywołuje u pracoholika lęk.

Aby uniknąć tego stanu, uzależniony zapewnia sobie kolejne obowiązki, które w jego odczuciu muszą być niezwłocznie wykonane. W efekcie dochodzi do załamania systemu kontroli i rezygnacji. Przemęczenie z przepracowania wywołuje najczęściej problemy zdrowotne, takie jak przewlekła choroba wrzodowa, nadciśnienie, zawał serca. W parze z chorobami idzie zmniejszenie wydajności pracy, a ostatecznie niezdolność do wykonywania obowiązków zawodowych. W fazie krytycznej uwydatniają się problemy interpersonalne (konflikty ze współpracownikami, problemy rodzinne). Jeżeli osoba dopasowuje swój cały styl życia do pracy, możemy mówić o chronicznej fazie pracoholizmu, kiedy to życie pracoholika ogranicza się wyłącznie do spania, jedzenia i pracy. Tak skrajny pracoholizm najczęściej prowadzi do śmierci.****

Wiola dotychczas nie zauważała tego, że przesadza z pracą. Nie widziała tego. Dopiero teraz przyznaje, że w zeszłym roku miała poważny problem. Przepracowała wtedy nieprzyzwoitą liczbę nadgodzin. Dodatkowo żyła w ciągłym stresie. Doszło do tego, że od samego rana była zmęczona, nie miała energii, przysypiała w towarzystwie. Uznała, że to choroba, więc poszła do lekarza. Ten zasugerował urlop, wypoczynek i przede wszystkim wysypianie się. Stwierdziła, że lekarz jest nieprofesjonalny, skoro nie potrafi zdiagnozować choroby. W drodze negocjacji zgodziła się na tygodniowe L4, ale nie wierzyła w diagnozę lekarza. Była na niego wściekła: Dopiero podczas wolnego przyjrzałam się sobie w lustrze. Zauważyłam, że sporo schudłam i wyglądam fatalnie. Otrzeźwiło ją to, ale tylko na jakiś czas. Aktualnie znowu zdarza jej się wymiotować ze zmęczenia: Wstaję rano i nie wiem, jak się nazywam. Codzienne domowe obowiązki wykonuję odruchowo, bo nie są dla mnie istotne. Nie pamiętam o sprzątaniu, pościeleniu łóżka. Zdarza mi się wracać kilka razy, żeby sprawdzić, czy zamknęłam drzwi. Myślami jestem gdzie indziej. W trakcie rozmowy z kimś też odpływam – myślę o kilku rzeczach naraz.

Kilka lat temu miała podobne problemy. Było to jeszcze w trakcie studiów, gdy przygotowywała pracę na obronę i równocześnie współpracowała z biurami projektowymi. Pomimo nadmiaru obowiązków, wszystkie zadania chciała wykonać perfekcyjnie. Skończyło się na tym, że podczas joggingu dostała zapaści i zabrało ją pogotowie.

Iwona wspomina sytuację z wyjazdu: W pewnym momencie praca zdominowała moje życie. Napięcie narastało. Przenosiło się na życie prywatne, zakłócało odpoczynek i sen. Nie wysypiałam się. Śniłam o pracy. Czułam się tak, jakbym z niej w ogóle nie wychodziła. W końcu wzięłam wolny piątek i obiecałam sobie zero kontaktu z pracą w sobotę i niedzielę. Trzy dni dla siebie. Wyjechałam w góry. Zawsze je kochałam. Podczas wspinaczki w okolicach Śnieżki dostałam ataku lęku. Nie wiedziałam, co się dzieje. Musiałam zawrócić. Doznałam wtedy przebłysku refleksji, że coś jest nie tak. Iwona chciała udowodnić zwierzchnikom i samej sobie, że wygra, że nie podda się, że stanie na głowie, ale zrobi. Robiła, a napięcie narastało.

Przy świątecznym, rodzinnym stole nie była w stanie ukryć swojego zmęczenia, frustracji, słabości. Rodzina zauważyła problem. Zasugerowali zwolnienie tempa. Po świętach wróciła do pracy. Pewnego dnia nie wytrzymała. W furii wynikającej z nadmiaru obowiązków, nierealnych wymagań, złej atmosfery, roztrzaskała służbowy laptop o podłogę, przeklinając przy tym wniebogłosy. Sekretarka zamówiła jej taksówkę i poprosiła, żeby pojechała do lekarza. Finalnie wylądowała u psychiatry. Lekarz wręczył zwolnienie i zaprosił na psychoterapię. Zakazał powrotu do pracy. Dodał, że gdyby nie zwolniła tempa, skończyłoby się zawałem. Od dwóch miesięcy prawie nie wychodzi z domu, poza wizytami u psychiatry i długimi, samotnymi spacerami.

Wyssana z życia

Któregoś dnia postanowiłam zrobić sobie zalotne selfie. Chciałam przesłać je do faceta, z którym się aktualnie spotykałam. Wychodziłam akurat na imprezę, więc wyglądałam dość dobrze: ułożone włosy, makijaż, ładne ubranie. Zrobiłam kilka zdjęć, po czym zaczęłam je przeglądać. Żadne nie nadawało się, ponieważ byłam na nich jakaś bez życia. Zrobiłam następną serię i dopiero wtedy zrozumiałam, co łączy wszystkie zdjęcia i dlaczego nie spełniają moich oczekiwań. Brakowało mi na nich tego błysku w oku, który tak bardzo lubiłam i który był moim nieodłącznym towarzyszem. Przeraziło mnie to, ale nie chciałam się z tym pogodzić. Poszłam do kuchni. Wyjęłam z zamrażalnika wódkę, polałam do kieliszka i wypiłam na raz. Stwierdziłam, że wyzwolę ten błysk. Ponowiłam sesję zdjęciową. Efekt: bez zmian. Włączyłam radosną muzykę. Poszłam po kolejny kieliszek. Kolejna sesja. Nadal błysku brak. Po czwartym kieliszku poddałam się. Usiadłam i zaczęłam zastanawiać się, gdzie podziała się stara, dobra Magda?

Magda zrozumiała wtedy, że coś straciła. Że praca ukradła jej to, co najcenniejsze – spokój i radość życia. Stanowisko managerskie w dynamicznie rozwijającej się firmie wymagało od ambitnej 30-latki bezwzględnego poświęcenia. Perspektywa rozwoju zawodowego dawała jej wiele radości, a ciekawe zadania – satysfakcji. Do czasu. Nie wiadomo kiedy zgubiła uśmiech, głód życia, chęć doznawania. Działała mechanicznie. Pojawiły się problemy ze snem i bóle brzucha. Coraz częściej brakowało jej sił na spotkania ze znajomymi. Doszło do tego, że przyjaciółka zasugerowała wizytę u psychiatry. Bała się spotkania z lekarzem, ponieważ wiedziała, że jest źle, że jeżeli nie zatrzyma tej machiny, skończy z depresją i lekami psychotropowymi. Chciała uniknąć tego za wszelką cenę. Miała świadomość, że jedynym rozwiązaniem jest rzucenie pracy. Tak też zrobiła.

Iwona ma wstręt do pracy. Zresztą i tak przez częste napady paniki czuje się niezdolna do wykonywania obowiązków zawodowych. Nie spotyka się ze znajomymi, z rodziną, ponieważ nie z każdym może podzielić się swoją historią. Nie każdy zrozumie. Na rozmowę umówił nas wspólny znajomy. Byłam pierwszą obcą osobą, z którą zgodziła się porozmawiać od sytuacji z rozbitym laptopem. Iwona przyznaje z żalem: Mój organizm odmówił posłuszeństwa i po raz pierwszy w życiu nad tym nie panuję. Czuję się psychicznym wrakiem. Gdy odeszłam z pracy, odcięłam się od wszystkiego, nawet od Facebooka; moja psychika, pozbawiona uzależniaczy, oszalała. Zaczęłam mieć lęki, nawracające wspomnienia z dzieciństwa, bać się ciemności. Non stop mam różne objawy. Najpierw migreny, potem zawroty głowy, potem przestałam jeść, spać, teraz dokucza mi ból brzucha, pleców, karku i głowy. Stwierdziłam, że muszę coś ze sobą zrobić. Zaczęłam spacerować. Codziennie robię ok. 30 kilometrów. Już mnie to męczy fizycznie. Niby nie mam obowiązków, relaksuję się, ale cały czas odczuwam lęk i napięcie.

W poszukiwaniu straconego

Zdaniem doktora Woronowicza, nikt nie przestanie nadmiernie pracować, pić
ani grać, jeżeli nie będzie ponosił negatywnych konsekwencji swoich działań.
W pierwszej kolejności należy
starać się takiej osobie „otworzyć oczy” i wskazać destrukcyjne skutki jej stylu życia. Ktoś z najbliższego otoczenia musi zasugerować próbę ograniczenia czasu przeznaczonego na pracę i pomóc w znalezieniu granicy między pracą a życiem osobistym. Uzależnieni często nie zdają sobie sprawy, w jaki sposób ich zachowanie wpływa na rodzinę i otoczenie. Pracoholik niekoniecznie wybiera pracę, on po prostu nie potrafi żyć inaczej.

Osoby uzależnione od alkoholu mają większe szanse na poradzenie sobie z problemem, ponieważ jest znacznie więcej specjalistów, którzy wiedzą, jak im pomagać. Natomiast osób, które potrafią pomagać pracoholikom, jest znacznie mniej i często zabierają się za to osoby, które niezbyt znają się na uzależnieniach. We wszystkich uzależnieniach behawioralnych (od zachowań, od czynności) problemem jest za mało doświadczonych specjalistów. Pracoholików zainteresowanych leczeniem również jest mało. Osobie uzależnionej wydaje się, że jest „szlachetnym i dobrym” człowiekiem, który zapewnia rodzinie wszystkie potrzeby materialne. Wszystkie poza sobą, swoimi emocjami, bliskością. Polscy pracodawcy nie ingerują w problemy pracownika, bardzo rzadko pomagają w przypadku uzależnienia. Nadmierne zaangażowanie w pracę jest im wręcz na rękę i sprytnie wykorzystują sytuację. Natomiast gdy bateria pracoholika wyczerpie się, jest zamieniany na nowszy model”– pointuje dr Woronowicz.

Po ośmiu latach pracy, pewnego wieczoru zapaliłam papierosa na balkonie w pracy i pomyślałam dość! Czułam ogromne kilkuletnie zmęczenie. Już nie byłam wstanie nad nim zapanować. Ekstremalne bóle głowy trwające czasami nawet trzy tygodnie, zwyciężyły nad moją dumą i uporem. Adoptowałam psa. Pomógł mi przetrwać pierwsze tygodnie na wolności. Zmuszał do wychodzenia z domu. Musiałam nauczyć się krótkich rozmów z sąsiadami, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Umówiłam się kilka razy z przyjaciółmi. Pierwsze dwa miesiące były trudne. Nie mogłam spać. Ciągle myślałam o pracy. Teraz nadal myślę, ale uczę się nad tym panować. Wyjechałam do Holandii. Zatrudniłam się w firmie przy pracy fizycznej. Do pracy dojeżdżam na rowerze, codziennie po dziewięć kilometrów. Mieszkam w dużym domu z ogrodem. Zrobiłam tylko jeden projekt graficzny w tym czasie. Resetuje mózg. Schudłam, zdrowo jem i żyję. Zaczęłam się uśmiechać i trochę się tego boję, ale chwilami czuję się szczęśliwa…i wolna – wyznaje z ulgą Gosia.

Różnica pomiędzy pracowitością a pracoholizmem jest zasadnicza, jednak łatwo zatracić się i wpaść w złowieszcze sidła pracy.

Jak się okazuję, charakter wykonywanych obowiązków czy wiek nie mają większego znaczenia, a źródło uzależnienia tkwi w nas samych, tak jak w bohaterkach reportażu. Szczęśliwe te, które w porę się opamiętają i zakończą toksyczny związek z pracą. Gorzej z tymi, które nie zdążą, a miłość do pracy przypłacą zdrowiem, w skrajnych przypadkach nawet śmiercią. Wtedy pozostanie tylko pytanie, czy warto było pozostawić swoje życie przy biurku, na czternastym piętrze biurowca, gdzie pani sprzątająca wyrzuci nasze rzeczy do kosza, przetrze kurz, a jutro za biurkiem usiądzie następna.

Kinga Walczyk

Bohdan T. Woronowicz – doktor nauk medycznych, psychiatra, seksuolog, certyfikowany specjalista i superwizor psychoterapii uzależnień. Absolwent Wydziału Ogólnolekarskiego Akademii Medycznej w Warszawie i Studium Podyplomowego Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji przy Uniwersytecie Warszawskim. W 2018 r. został laureatem Nagrody m.st. Warszawy. Odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, a przez Ministra Zdrowia Odznaką Honorową „Za Zasługi dla Ochrony Zdrowia. Autor m.in. książki „Zachowania, które mogą zranić. O uzależnieniach behawioralnych i nie tylko”. Media Rodzina, Poznań, 2021.

Kamila Wojdyło – psycholog, doktor habilitowany nauk społecznych, profesor nadzwyczajny w Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie. Tytuł doktora nauk humanistycznych uzyskała na Uniwersytecie SWPS. Jest uznaną specjalistką psychologii osobowości oraz psychologii klinicznej, a wśród jej zainteresowań można wymienić zagadnienie uzależnienia od pracy. Została odznaczona Brązowym Medalem za Długoletnią Służbę.

*(Wojdyło K., Charakterystyka problemu uzależnienia od pracy w świetle dotychczasowych badań, [w:] Nowiny Psychologiczne, 2003, nr 3, s. 46.).

**(Wojdyło K., Charakterystyka problemu uzależnienia od pracy w świetle dotychczasowych badań, [w:] Nowiny Psychologiczne, 2003, nr 3, s. 47.).

***(Wojdyło K., Pracoholizm – rozważania nad osobowościowymi wyznacznikami obsesji pracy, [w:] Nowiny Psychologiczne, 2004, nr 2, s. 56-57.).

****(Wojdyło K., Charakterystyka problemu uzależnienia od pracy w świetle dotychczasowych badań, [w:] Nowiny Psychologiczne, 2003, nr 3, s. 46.).

Oceń artykuł
5/5 (3)