Jak się pracuje w Promity Sp. z o.o. Warszawa? Zadaj pytanie

Spędziłem w Promity ładnych parę miesięcy i również uważam ten czas za stracony. Byłem członkiem zespołu, który nazywany był „działem kosztów”. Prezes mówił to wprost - przychodzisz po podwyżkę? To źle, bo rosną mi koszty. Śmiechu warte było tu podejście do umów. Wewnątrz firmy powstało pojęcie „UNG - Umowa na gębę”. Musisz się upominać o jakikolwiek papier. Oczywiście UoD było tu najpopularniejszą formą zatrudnienia. 
Nie jest oczywiście tak, że nikt nie miał UoP - bardziej doświadczone osoby mogły sobie na taki przywilej pozwolić, ale i tak ciągle były zniechęcane do tej formy. Jeśli chodzi o komfort pracy (okres przed kwarantanną) to zrobił nam się nawyk spoglądania za siebie, bo regularnie stał tam prezes i patrzył w ekran. Warto zwrócić uwagę też na podejmowanie decyzji w tworzonym produkcie. Jeśli były jakieś burzliwe dyskusje, to z samej góry padało stwierdzenie „to Wy sobie tu ustalajcie, a ja i tak potem podejmę decyzję”. Co więcej wielokrotnie było tak, że ta najbardziej decyzyjna osoba wychodziła z sali w trakcie dyskusji i już nie wracała. Doprowadziło to do tego, że nikt nie chciał o niczym zdecydować, bo nasz głos i tak nie miał znaczenia. Zdarzało mi się też słyszeć takie komentarze jak „Jak patrzę na (efekt mojej pracy) to rzygać mi się chcę”. Podsumowując: gdybym mógł cofnąć się w czasie, to poświęcił bym dodatkowy miesiąc na szukanie czegoś innego.