Tak zwana „afera wizowa” jest w ostatnim czasie jednym z najgorętszych tematów dla opinii publicznej, a nadchodzące wybory parlamentarne i związana z nimi kampania wyborcza nie pomagają w ostudzeniu nastrojów. Dla niektórych z komentujących, piętrząca się fala imigrantów w granicach Polski jest powodem do niepokojów – inni w przypływie cudzoziemców upatrują zaś ożywczej bryzy, która uzdrowi ojczystą gospodarkę. Bez względu jednak na punkt widzenia w zakresie polityki migracyjnej, istotne zastrzeżenia może budzić sama polityka wizowa naszego kraju i związana z nią afera.
Czym dokładnie jest „afera wizowa” i kto jest jej winien? Ilu cudzoziemców przybyło do Polski w ostatnich latach? Z jakich krajów przybywa do nas najwięcej imigrantów? Czy polski rynek pracy jest uzależniony od cudzoziemców? Na te i inne pytania odpowiadamy w niniejszym materiale.
Na czym polega „afera wizowa” – Piotr Wawrzyk i CBA
Jakkolwiek chcielibyśmy od siebie tę myśl odsunąć, trzeba przyznać, że afer korupcyjnych w naszym kraju nie brakuje – „afera wizowa” jest jednym z najnowszych tego rodzaju incydentów. Centralne Biuro Antykorupcyjne w minionych dniach weszło do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, przesłuchując kierownictwo departamentu konsularnego wraz z jego dyrektorem. Głównym podejrzanym w aferze jest zdymisjonowany wiceminister PiS, Piotr Wawrzyk, oraz jego asystent, Jakub Osajda, będący zarazem członkiem rodziny Wawrzyka.
To właśnie Piotr Wawrzyk jest autorem niesławnego dziś rozporządzenia, mającego zapewniać szereg ułatwień dla imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy chcieliby dostać się do Polski – to właśnie tutaj należy dopatrywać się początku „afery wizowej”. Aktualnie sprawa jest badana przez CBA (Centralne Biuro Antykorupcyjne) i choć zarzuty korupcyjne stawiane byłemu wiceministrowi mają być poważne, to nadal nie znamy natury tychże – nie możemy więc jeszcze odpowiedzieć na pytania „kto, komu i za ile”.
Premier Mateusz Morawiecki zapewnia, że rząd PiS chce zachować pełną transparentność w sprawie, jednak oficjalnym powodem dymisji Piotra Wawrzyka nie są stawiane mu przez CBA zarzuty, a jedynie „brak satysfakcjonującej współpracy” z Wawrzykiem. Część komentujących sprawę internautów odbiera to jako cynizm najwyższych lotów, a zarazem wyjątkowo niski upadek standardów komunikacji w demokratycznym społeczeństwie.
Zamieszany w sprawę ma być również minister Zbigniew Rau, który według najnowszych doniesień ma być głównym sprawcą całego ambarasu – mówi o tym raport konsulatu z Nigerii. W świetle takich informacji niektórzy z komentatorów uznają, że Piotr Wawrzyk był jedynie „kozłem ofiarnym”, a całym procederem sterował właśnie Rau. Ma on teraz podejmować starania ku temu, by „aferę wizową” wyciszyć, aby nie wpłynęła ona na jego start w wyborach do Sejmu. Jednak czy to Zbigniew (b)Rau, czy może ktoś inny jest winien, a może winnego brak – rozwikłają (miejmy nadzieję) odpowiednie służby.
O co chodzi w „aferze wizowej”?
Ujawniona w ostatnich dniach „afera wizowa” ma ścisły związek z rekordowym napływem cudzoziemców na polski rynek pracy. Nie chodzi jednak o imigrację kontrolowaną przez rząd – wizy do Polski w krajach Afryki i Bliskiego Wschodu można było kupić na straganie, co majestat polskiej polityki zrównuje z dostojnością worka batatów. Bez względu na punkt widzenia odnośnie zasadności udziału cudzoziemców w polskiej gospodarce czy ich liczby, trzeba przyznać, że skandal takich rozmiarów na pewno nie dodaje Rzeczpospolitej powagi, jakiej można by się spodziewać po dyplomatycznym i technologicznym liderze Europy Środkowej.
Zgodnie z doniesieniami jednego z wysoko postawionych urzędników MSZ, wizy do Polski można było nabyć bez jakichkolwiek problemów. Przy konsulatach zostały ustawione stoiska, gdzie dokumenty były już podstemplowane, a nabywcy wiz nie byli w żaden sposób kontrolowani. Wystarczyło wpisać swoje nazwisko, uiścić opłatę (nie wiadomo jednak dokładnie gdzie trafiały pieniądze) i droga do Europy była wolna. Teraz sprawę bada CBA, bowiem proceder, jak gołym okiem widać, nosi znamiona korupcji.
W mocnych słowach na temat „afery wizowej”, a także ogólnej polityki PiS, wypowiedział się Donald Tusk, na platformie X (dawny Twitter). Lider Koalicji Obywatelskiej napisał: „Zarabiali na pandemii, na chorych dzieciach, na kościelnych działkach, na drożyźnie, na migrantach. Prawi i sprawiedliwi. Rzygać się chce.” Na słowa byłego premiera odpowiedział Zbigniew Ziobro, co internauci prześmiewczo skrytykowali jako kolejne odwołania do „argumentum ad wina Tuska”. Prokurator generalny powiedział: „Afery wizowe o charakterze korupcyjnym miały miejsce również za czasów Donalda Tuska. Te sprawy są teraz podjęte przez prokuraturę, bo niewykluczone, że ich źródło jest podobne”.
Jarosław Kaczyński stanie przed komisją śledczą?
Do sprawy odniósł się także jeden z liderów Konfederacji, Krzysztof Bosak. Postuluje on natychmiastowe powołanie komisji śledczej, w celu zbadania skali i natury wykrytych nieprawidłowości. Zapewnia, że po nadchodzących wyborach parlamentarnych będzie to możliwe, ponieważ PiS straci większość. Wedle zapowiedzi Bosaka, przed komisją śledczą ma odpowiadać nawet Jarosław Kaczyński. „Chcemy też, żeby przed komisję śledczą wezwać człowieka, który jest mózgiem tej całej ekipy, obecnego wicepremiera, wcześniej wicepremiera ds. bezpieczeństwa, Jarosława Kaczyńskiego. Ta polityka nie odbywała się bez jego wiedzy i zgody.”
Bosak zwrócił również uwagę na fakt, że ruch wizowy do Polski obsługiwała ta sama firma, która na swojej stronie internetowej oferuje zainteresowanym przyjazd do Unii Europejskiej przez Białoruś, czyli VFS Global. „To jest zdumiewające, że ta sama firma obsługuje ruch przez Białoruś do Polski i do Unii Europejskiej, w zakresie obsługi legalnego ruchu migracyjnego, podczas gdy państwo polskie stara się powstrzymać nielegalny ruch z Białorusi. Pytanie: czy to nie są przypadkiem te same osoby?”
Widać zatem wyraźnie, że korzenie zła w przypadku „afery wizowej” mogą sięgać naprawdę głęboko. Czy rząd PiS podcinał gałąź, na której wszyscy siedzimy w imię partykularnych interesów wąskiej grupy polityków? Czy drzewo polskiej demokracji ugnie się pod naporem monumentalnej w swych rozmiarach korupcji? Odpowiedzi na te pytania przyniesie wkrótce praca funkcjonariuszy CBA i być może zapowiadana komisja śledcza w tej sprawie. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nauka jaką Polacy będą mogli wyciągnąć z tych wydarzeń nie pójdzie w las.
Ilu cudzoziemców przybyło do Polski? Jesteśmy liderem w UE
Jak udowadnia Eurostat, Polska jest niekwestionowanym liderem UE pod kątem liczby sprowadzonych imigrantów. W samym tylko 2020 roku Polska wydała aż 600 000 wiz pracowniczych na wszystkie 2,2 miliona wydanych w UE. Rok później wydaliśmy kolejne 790 000 wiz. Dla przykładu, Niemcy wydały w tym czasie jedynie 18 000 wiz tego rodzaju.
Strona polska nie przekazała do Eurostatu danych za rok 2022 i 2023, co może mieć wpływ z omawianą wyżej „aferą wizową”. Skompromitowane przez rzeczoną aferę MSZ wydało jednak raport, który może stanowić podstawę dla określenia skąd pochodzą cudzoziemcy pracujący w naszym kraju.
Duży wpływ na ilość cudzoziemców na polskim rynku pracy ma wojna na Ukrainie, jednak nie jest ona powiązana z wyżej opisywaną „aferą wizową”. Ukraińcy stanowią największy odsetek cudzoziemców pracujących w Polsce. Zgodnie z raportem MSZ, w latach 2022/2023, obywatelom tego kraju wydano 201,8 tys. wiz. Drugie miejsce zajmuje Białoruś (183,3 tys.), trzecie Turcja (16,4 tys.), a czwarte Indie (13,2 tys.). Pierwszą piątkę zamyka Gruzja, z ilością 10,7 tys. wydanych wiz. Innymi kierunkami z których do naszego kraju napływają imigranci są: Mołdawia, Uzbekistan, Filipiny, Nepal, Rosja, Indonezja, Kazachstan, Turkmenistan, Azerbejdżan czy Armenia.
Cudzoziemcy na polskim rynku pracy – czy są nam potrzebni?
Migracje ludności są w dziejach świata rzeczą stałą i niezmienną, a polityka w tym zakresie różni się na przestrzeni lat. Niemniej, pytanie „po co?” stanowi fundament racjonalnej i merytorycznej dyskusji w każdej dziedzinie – nie należy się go bać. Praca cudzoziemca w Polsce to coś, co nadal budzi rozliczne kontrowersje w opinii publicznej, dotycząc nie tyle pochodzenia imigrantów zarobkowych, co zasadności celu ich przybycia.
Zwolennicy polityki „otwartych granic” uważają, że rąk do pracy w Polsce brakuje. Wedle ich słów, wraz ze wzrostem gospodarczym naszego kraju, stale powstają nowe miejsca pracy, a demografia Polski nie pozwala na spełnienie oczekiwań pracodawców względem ilości kandydatów. Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP powołuje się w tym zakresie na prognozy OECD, wedle których do 2050 roku populacja naszego kraju ma się skurczyć o 7 milionów osób w wieku produkcyjnym. Odpowiedzią na przewidywane braki mają być właśnie imigranci.
Przeciwnicy takich rozwiązań zauważają, że stopa bezrobocia w naszym kraju nadal jest zbyt wysoka jak na tak katastroficzną retorykę, a chętnych do pracy rodowitych Polaków nie brakuje. Liczba zarejestrowanych bezrobotnych w Polsce to prawie milion osób, nie wspominając już o tych, którzy w poszukiwaniu finansowej stabilizacji są zmuszeni do poszukiwania pracy za granicą. Tylko na początku roku aż 17% Polaków miało zastanawiać się nad możliwością opuszczenia kraju w celach zarobkowych. Przeciwnicy pro-imigranckiej retoryki uważają, że rząd powinien skoncentrować się raczej na poprawie warunków zatrudnienia w kraju i oddaniu możliwości pracy w ręce milionów Polaków, zamiast „ściągania” do kraju przybyszy z Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji.
Komentarze
Fanta
Najgorszy rząd jaki pamietam !!!!! Oby przegrali !!!!
Zbychu
Ciekawy, wyważony artkuł. Szkoda, że media głównego nurtu nie zatrudniają takich dziennikarzy 😉