Czy ta firma z wodzislawia nadal działa ?
Nepotyzm, mobbing, wyzysk i skandaliczne warunki sanitarne. A do tego długi, długi i jeszcze raz długi. Ta łajba idzie na dno, a kapitan czyta sobie gazetę i udaje, że nie ma problemu (albo że problemem są pracownicy). Jeśli do zakładu wejdzie kontrola z PIP, sanepidu czy choćby straży pożarnej, to osoba dokonująca kontroli chyba się posika ze szczęścia, bo "uchybienia" idą w dziesiątki. Budynek z zewnątrz wygląda na obiekt do rozbiórki, w środku nie jest dużo lepiej. Z dachu w wielu miejscach leje się woda (w tym prosto na instalację elektryczną, a co tam!), budynek jest praktycznie nieogrzewany (przeciętnie 11 stopni Celsjusza), na cały zakład są 2 gaśnice (z czego jedna ukryta w stosach barachła, trzeba wiedzieć, gdzie stoi), w razie pożaru pozostaje się tylko modlić, żeby stosy zrzynek, kurzu papierowego i chemikaliów nie postanowiły wybuchnąć. Maszyny introligatorskie i programy graficzne mają dobre 20 lat, jak nie lepiej, i zipią ostatkiem sił. Oczywiście straty są winą pracowników, a nie np. zajechanej bigownicy, która trzyma się na 2 śrubokrętach i łyżce stołowej... Introligatorzy z 15-letnim stażem harują za 1400zł miesięcznie, nadgodziny niepłatne, dwumiesięczne "poślizgi" przy wypłacaniu wynagrodzeń nie są niczym niezwykłym. Notoryczny brak podstawowych materiałów - papieru, tonerów, taśm do podklejania etc.etc. Brak jakichkolwiek środków ochrony zdrowia, choćby głupich rękawiczek jednorazowych na wypadek pracy z klejem itp. Jedna drukarka na cały zakład. Córeczka szefa odstawia takie akcje, że aż się prosi o nagranie jej dyktafonem i pozew o mobbing. Tak chamskiej, pretensjonalnej, wulgarnej i agresywnej osoby nie spotkałem jeszcze nigdy, a pracowałem w różnych miejscach. Pierwszy lepszy pracownik "fizyczny" ma 10 razy więcej kultury, niż córka właściciela. Każdy powód jest dobry, żeby nawrzeszczeć na podwładnych, a wyzwiska i "mięcho" latają w takich ilościach, że firma mogłaby sobie dorobić jako sklep mięsny. Wszystkie zlecenia mają termin realizacji maks. tydzień, obojętnie, czy wymagają 3 godzin czy 3 tygodni pracy. Jak pracownicy się nie wyrobią - awantura. Jak zlecenie nie jest w terminie z braku materiałów - awantura. Jak maszyna narobiła strat - awantura (oczywiście winny jest pracownik, nie maszyna). Jak córeczka szefa spieprzyła zlecenie - też awantura, a opieprz z góry na dół dostają tylko szeregowi pracownicy. Zdarzają się nawet awantury o to, że pracownik próbuje na szybko wcisnąć w siebie śniadanie (bo przerwy jako takiej nie ma). Ogólnie za byle pierdołę człowiek może się dowiedzieć bardzo wielu ciekawych rzeczy o sobie i swojej rodzinie... Nad tym wszystkim jak mantra przewija się hasło "Nie da się, bo mamy długi". Nie da się wezwać serwisanta do jedynej drukarki, nie da się naprawić zepsutego ogrzewania, nie da się kupić materiałów, nic się nie da. Jedynie płacić pensję córeczce, która zraża klientów i terroryzuje zakład - tak, to się da. A introligatorzy, którzy zapierniczają często-gęsto po 12h dziennie? Po co im pensje, przecież praca w Printy Poland to świetne hobby! Radzę więc uciekać jak najdalej od tego wątpliwego zakładu (chyba bardziej obozu) pracy. Klientom również polecam wybrać inną drukarnię, konkurencji jest sporo. No chyba, że ktoś lubi dostawać swoje zamówienie 1,5 miesiąca za późno... ;)
A ja (usunięte przez administratora) nie!
Jestem zadowolony ze współpracy. Polecam