Rozmowa o pracę (prawdopodobnie z dyrektorem, gdyż gabinet ma obok sekretariatu), który sporadycznie się wychyla zza swojego monitora (ustawionego między nim, a kandydatem do pracy) najlepiej nie świadczy o tym pracodawcy. Proponuję aby ten pan okazał więcej szacunku dla rozmówcy lub udał się na kurs savoir-vivru, a kandydat do pracy nie zakończy rozmowy z pewnym niesmakiem.
Czy tu chodzi o Katowice czy Warszawę? Dyrektor jest jedne czy dwóch każdy w regionie? Pytam bo jak taki mają stosunek do kandydata to już mi się odechciało kandydowania nawet.
Pewności nie mam jaki oddział Kandydat miał na myśli, ale opis bardzo pasuje do Katowic - tutaj wspomniana sytuacja jest niemal codziennością. W Katowicach jest jeden "dyrektor" i jeden "kierownik". Przynajmniej tak wynika z tabliczek przy drzwiach. A to tylko wierzchołek "góry lodowej". Zwołanie wszystkich pracowników na salę konferencyjną, aby przez kilka godzin rozmawiać na temat "jak nazwać kolumnę w excelu" to jeden z wielu przykładów "problemów" stwierdzanych na górnych szczeblach władzy. Z kolei rzeczywiste problemy, mające wpływ na projekty są przez szefostwo bagatelizowane i po długich wyjaśnieniach zbywane tekstem: "no ale w czym problem, bo ja wciąż nie rozumiem". Przenoszenie odpowiedzialności na szeregowych pracowników również nie jest czymś rzadkim. Myślę, że wiele innych, "zabawnych" sytuacji każdy przeżyje osobiście. Jedną z wisienek na torcie jest otrzymanie czegoś niezwykle priorytetowego w piątek popołudniu. Na ogół to ma być na już, albo na poniedziałek rano. Wówczas przy dobrych wiatrach kończysz pracę w piątek w nocy, a jak masz pecha to i w niedzielę w nocy. Firma, a przynajmniej katowicki oddział, cechuje się typowo chaotycznym podejściem do każdego zadania: "szybko, szybko, zanim dotrze do nas, że to co robimy jest bez sensu". Za to niewątpliwym plusem pracy w firmie są obietnice premii i podwyżek na każdym spotkaniu śwątecznym